Cześć .
Bez zbędnego gadania, wróciłem do gry, tutaj będę wstawiał swoje screeny z gry i filmy. Zapraszam do oglądania!
Pierwsze zdjęcia z trasy do Kopenhagi.
Auto załadował mi kolega, również z Polski, bo ja musiałem stawić się w urzędzie. Czekał na mnie w aucie, kolega chciał zapalić, a ja od razu ruszać, więc ten ciul chciał pójść na ugodę i palić w aucie. Niestety u mnie nawet nie ma takiej opcji, nienawidzę smrodu dymu, który po 1 papierosie zostaje w aucie na tydzień. Niezadowolony wladował się do kabiny i ruszyliśmy. Po drodze wysadziłem go niedaleko bazy i sam już ruszyłem w stronę autostrady.
Trasa przebiegała gładko, obyło się bez stau, do portu w Rostocku dojechałem mniej-więcej tak jak sobie zaplanowałem. Ustawiłem się na parkingu i czekałem na prom w ciekawym towarzystwie dwóch DAFów, jeden przewoził jacht, a drugi zepsute silniki do samolotu.
Podróż promem była krótka, ledwo się obejrzałem i Dania. Zjechałem z promu, szybki meldunek do firmy i dzida dalej.
W Kopenhadze zawitałem na wieczór. Przed miastem trochę się zatłoczyło, ale zaraz był mój zjazd i bez problemu dojechałem na miejsce rozładunku. Wszystkie rampy o dziwo były puste, więc nie musiałem czekać i zdjęli mnie od ręki. Potem niestety kazali spadać, a najwyższa pora na pauzę, zwłaszcza że o następnym zleceniu ni widu ni słychu. Trochę pokręciłem się po okolicy, już mnie nerw ściskał, bo wszędzie albo nie można, albo brak miejsc. W końcu udałem się pod Ikeę, ustawiłem się jak najdalej się dało. Po chwili przylazł ochroniarz i nawija coś po duńsku(strasznie dziwny język). Podstawowy angielski rozumiał, a okazało się, że myślał, że przyjechałem na rozładunek czy coś, a to nie z tej strony. Po wyjaśnieniu sprawy dał mi spokój, więc mogłem brać się za przygotowanie kolacji, a następnie za sen.
Nockę spędziłem z telefonem przy uchu, czekając na wiadomość o ładunku. Przed snem spodziewałem się, że skoro do 24 nic nie przyszło, to do 7-8 dadzą mi spokój. Nic bardziej mylnego. 4:20 SMS z adresem. No nic, chciał, nie chciał jechać trzeba. Odpaliłem auto, ogarnąłem się, szybkie przygotowanie śniadania i jedziemy. Na miejsce dojechałem niespełna w 20 minut, ale widok wcale mnie nie ucieszył. Wjazd był.. Powiedzmy w remoncie. Żadnych betonowych płyt, rozkopane, błota w cholerę.. Już miałem w głowie wizję jak będzie wyglądał zestaw jak stąd wyjadę i jak ciężko będzie to domyć jeśli zaschnie.
Na terenie samej firmy już elegancka kostka, na załadunek musiałem poczekać chwilę, potem karkołomne cofanie pod drzwi, bo przecież wózkowy nie będzie z towarem po placu jeździł, nawet jeśli auto stałoby metr obok.. Załadowali, odebrałem papiery i ruszyłem.
Towar miał trafić do Lyckeby. Za cholerę nie wiem jak tą nazwę przeczytać. Trasa przebiegła spokojnie, bez korków, żadnych dziwnych lub wartych opisania sytuacji. 246 kilometrów minęło raz dwa. Lyckeby typowa nieduża miejscowość szwedzka. Adres z dokumentów znalazłem bez problemu, ale nie mogło być za prosto. Poszedłem z papierami, wózkowy przegląda, przegląda.. Nie ten magazyn. Bo mają dwa, ten nie ma miejsca na cały ten towar, więc trzeba jechać pod miasto do drugiego. Krótkie westchnienie, powrót do kabiny w deszczu i jedziemy szukać.
15 minut i jest. Tylko jest też mały problem, zamknięta brama. Przerwa na śniadaniowa, cudownie.. Nawet auta nie było gdzie postawić, więc zjechałem na trawę, awaryjne i nadzieja żeby nikt się nie przyczepił przez te 40 - 50 minut.
Przyczepić nikt się nie przyczepił, bramę otworzyli, od razu pod rampę i rozładunek. Jakiś młody łepek, chyba dopiero się uczył, bo tak manewrował tym wózkiem, że zacząłem obawiać się o naczepę, żeby nic tylko nie zarysował, bo ja po głowie za to dostanę. Trochę to zajęło, ale koniec końców udało się i mogłem jechać po następne zlecenie, które zastałem na telefonie po powrocie do kabiny.
Tymczasem u mnie przez ostatnie 2 nocki ganianie z mrożoną rybą do portu. Praca niby lekka, ale nużąca na trasach Skandynawii, do tego to oczekiwanie na zrzutkę w porcie.. Szkoda gadać. W końcu trafił się kurs do Polski, dokładniej do Wrocławia. Mega zadowolony z powrotu do ojczyzny załadowałem towar w niejakim Nybro. Niestety na terenie zakładu panował surowy zakaz robienia zdjęć, więc załadowałem i ruszyłem w stronę portu. W Karlskronie byłem przed promem, śpieszyłem się, bo prom odpływa tylko 2 razy dziennie, więc ewentualne spóźnienie byłoby dramatem. Standardowo w promie kolejka na statek, po godzince wjazd na pokład, ustawianie się, składanie lusterek, zabezpieczenie papierów, auta, dokumentów i dopiero gdy kolejne zestawy zastawiły moje auto, mogłem spokojnie udać się na pokład. Podróż trwała około 12 godzin, w Gdyni byłem po północy.
Zjechałem z promu, potem kolejka do wyjazdu, wlot na A1 i podróż tą trasą aż za samą Łódź. Muszę przyznać, że dziwię się, bo na trasie za wiele ciężarowych nie było, a przejazd jakoś strasznie drogo nie wyniósł. Można sobie odliczyć stres związany z jazdą między lasami na polskich krajówkach, gdzie nie wiadomo co czeka cię za następnym zakrętem..
Ja w każdym bądź razie wygodnie dotarłem aż za Łódź, gdzie wbiłem się na krajową 8, która miała zaprowadzić mnie aż do celu podróży. Parenascie kilometrów przed Wrocławiem zjechałem na krótką pauzę na niewielkiej stacji. Nieśpieszny hot dog na stacji, kawka na lepsze samopoczucie i jedziemy dalej. Przed Wrocławiem małe roboty drogowe, które po 5 nie stanowiły problemu i dojeżdżałem do miasta.
Rozładunek miałem niemalże za Wrocławiem, w końcu w gąszczu firm odnalazłem swój adres. Wjechałem na teren firmy, poszedłem z papierami, niestety od pani za okienkiem dowiedziałem się tylko tyle: "stanąć z boku, nie przeszkadzać i czekać!" No cóż, zgodnie z zaleceniami ustawiłem się tak, aby nikomu nie przeszkadzać i czekamy.. Trochę to zajęło, ale o tym w następnej trasie.
Wrocław - Berlin
Niestety Polska pozostawiła po sobie niesmak, na rozładunek czekałem.. 13 godzin. Tak, 13 godzin. Między czasie dostałem 2 telefony od spedytora z propozycją kolejnego zlecenia, ale niestety za każdym razem rozmowa kończyła się zwrotem "Jeszcze nie zrzucili, bez szans." No cóż.. Między czasie zadzwonił szef z informacją, że kończy się przegląd naczepy, więc na pusto lub nie, mam zjeżdżać na bazę. W sumie mnie to ucieszyło, bo oznaczało to co najmniej dzień wolnego.
W końcu udało im się zrzucić towar, załadunek miałem na sąsiedniej firmie, tam poszło już znacznie szybciej. Przy okazji dużo nasłuchałem się o wcześniejszej placówce, że same nieroby i niedługo padnie. Nikomu źle nie życzę, więc mam nadzieję, że tylko wymienią pracowników, by firma lepiej operowała.
Trasa przebiegała spokojnie, po tylu godzinach stania byłem głodny kilometrów, więc mijały one nie wiadomo kiedy. Na granicy polsko - niemieckiej zatrzymałem się na przedwczesną pauzę na sentymentalne zdjęcie i szybką szamkę, bo przycisnął mnie głód(tym razem z żołądka ).
Dalej poszło już z gładka, żadnych wypadków, niepotrzebnych niespodzianek. Zajechałem na bazę, pilotem otworzyłem bramę, ustawiłem auto na wolnym miejscu blisko warsztatu, pozabierałem swoje rzeczy i poleciałem do swojej osobówki. Naczepa ma przejść przegląd, autko malutkie modyfikacje, mam nadzieję, że nic między czasie mi nie popsują, nie pobrudzą. Tymczasem ja udaję się na zasłużone wolne.
Przyszedł czas na powrót do pracy, nie ma za dobrze . Wróciłem na bazę, autko wypicowane, spoilery wymienione, ledy na nie założone, byłem zadowolony. Nie było jednak nigdzie mojej naczepy, miała przecież mieć tylko podbity dowód.. Szef kazał wyjechać z warsztatu i podjechać na przód. Szefo każe, Paweł robi. Z przodu czekały 2 naczepy, jedna burto-firanka Schwarzmullera i chłodnia lamberta. Szczerze miałem nadzieję na chłodnię, bo zima idzie, a z nią mróz i śnieg, więc wizja rozwijania firany, rozkładanie burt wywołała u mnie dreszcze.. No i niestety stało się. Szef kazał podpiąć Schwarzmullera. Podpiąłem i od razu dostałem zlecenie. Tym razem do Francji, pod Paryż.
Na załadunku marzyłem o załadunku chociaż tyłem, nie jak na złość kazali otwierać bok. No cóż.. Otworzyłem, załadowali, pospinałem towar pasami, burty zamknąłem, firanka zasunięta, można w końcu ruszać.
Trasa przebiegała spokojnie, do czasu. Pod Hannoverem był jakiś wypadek i oczywiście wszystko stoi. Objechać nie ma jak, bo za dużo nadrabiania, a i drogi niepewne, bo zaczął padać deszcz, a na zewnątrz pokazywało -1. Chwilę człapałem się w korku, czas jednak cały czas leciał, więc na zjechałem na najbliższą stację by wykręcić 45. Miejsc oczywiście brak, udało mi się zaparkować przy wjeździe, akurat jakiś Litwin z lawetą wyjeżdżał, to wbiłem się na jego miejsce.
45-tka minęła szybko i wróciłem na trasę. Korek trochę zelżał, nadal jednak nie było to jakieś zabójcze tempo. Po godzinie śmigałem już pełną prędkością w stronę Belgii. Marznący deszcz dawał się we znaki, na poboczu co raz to stłuczka, to ktoś o barierki się obił, na szczęście bez poważniejszych incydentów. Nocą chciałem dojechać do Belgii i ten plan wypalił. Długa pauza wypadła mi kilkanaście kilometrów za granicą z Belgią. Zaczynało świtać, było coś po 8, więc miejsc już było zdecydowanie więcej. Ustawiłem się, firanki zasłoniłem i poszedłem w kimę.
Obudziłem się po 6 godzinach, ogarnąłem się, zrobiłem obiadek, obejrzałem 2 odcinki serialu i można było ruszać dalej. Do samego Paryża szło już gładko, po drodze zadzwonił kolega z firmy, powiedział że widział mnie jak wjeżdżał na autobanę i mógłbym poczekać za bramkami na niego to kawałek razem podlecimy. Tak też zrobiłem, zapłaciłem na bramkach, zjechałem na parking i w lusterku patrzyłem kiedy przyjedzie ten gałgan . Razem kilometry leciały trochę szybciej, w końcu kolega zjechał na Rounen, a ja leciałem dalej prosto na Paryż.
Pod firmą pojawiłem się po 22 i jak na złość okazało się, że nie mają nocnej zmiany, więc nie ma wyjścia i trzeba czekać do rana. Znalazłem jakiś parking niedaleko, większość to auta osobowe, ale ustawiłem się obok jakieś naczepy, zostawiając miejsce tak, aby ktoś mógł spokojnie się podpiąć i odjechać. Zjadłem kolacyjkę, posiedziałem trochę na necie na laptopie i poszedłem w kimę.
Z rozładunkiem w Paryżu trochę się zeszło, musiałem postać 16 godzin czekając na zrzutkę, więc słabo. Zdjęli mnie wieczorem, od spedytora dostałem wiadomość, że załadunek mam 20 kilometrów dalej, a stawić mam się po 4.
Zgodnie z planem po 4 byłem pod firmą, zdziwiła mnie ilość zestawów w okolicy i jak gdyby nigdy nic poszedłem sobie bokiem pod samą bramę, bo byłem pewien, że taka kolejka jest do jakiegoś innego oddziału czy coś.. Niestety nie była. No cóż, kulturalnie wycofałem na koniec kolejki i czekałem.. Godzinę, dwie.. Kolejka powoli sunęła się do przodu.. Trzy, cztery godziny, siedem.. I w końcu byłem pierwszy w kolejce do rampy.. Makabra. Wynudziłem się za wszystkie czasy chyba.. No cóż w końcu ruszyłem w stronę Bremy.
Pierwsza godzina..
Trzecia..
Siódma..
W końcu się udało!
Trasa przebiegała spokojnie, na granicy belgijsko - niemieckiej stanąłem na krótką pauzę i dalej autostradą w głąb Niemczech. 90 kilometrów przed celem skończył się czas, zjechałem na stację, grzecznie ustawiłem się tak, aby nikomu nie wadzić i nikt nie musiał mnie budzić bo coś i poszedłem spać.
Z rana(ok. 12) szybki prysznic, wcześniejszy obiadek żeby jakoś załagodzić brak śniadania i ruszyłem dalej. Do celu niedaleko, dojazd całkiem prosty, na załadunek wzięli mnie od razu. Co prawda musiałem trochę się nagimnastykować, bo jakiś ciul zostawił swoją naczepę, a miejsce do manewru utrudniał mi płotek, ale trochę się wykręciłem i jakoś poszło. Szkoda tylko, że po szybkim rozładunku kazali mi wyjeżdżać, nie dali nawet poczekać na podpisane papiery.. "Bo nie ma miejsca, a następni już w kolejkę się ustawiają".. Ta jasne. No nic, wyjechałem za bramę, za bramą prosto na pobocze i polazłem z buta po papiery. Po odebraniu papierów udałem się na pobliski parking, gdzie czekałem na wiadomość o następnym zleceniu.
Wiadomość o kolejnym załadunku nadeszła szybko, przy okazji w SMSie napisane było, że po następnym zleceniu mam zjeżdżać na bazę, co oznaczało, że prawdopodobnie będę przesiadał się na młodszy zestaw!
Z trasy tylko zdjęcie z rozładunku, spieszyłem się, nowe auto jednak mocne przeżycie .
I na koniec film, który zrobiłem "na test" żeby zobaczyć czy jeszcze jest we mnie "to coś" do filmów, chyba najgorzej nie wyszedł, już powoli szykuje kolejny
Do zobaczenia, hej, cześć!
Bez zbędnego gadania, wróciłem do gry, tutaj będę wstawiał swoje screeny z gry i filmy. Zapraszam do oglądania!
Pierwsze zdjęcia z trasy do Kopenhagi.
Auto załadował mi kolega, również z Polski, bo ja musiałem stawić się w urzędzie. Czekał na mnie w aucie, kolega chciał zapalić, a ja od razu ruszać, więc ten ciul chciał pójść na ugodę i palić w aucie. Niestety u mnie nawet nie ma takiej opcji, nienawidzę smrodu dymu, który po 1 papierosie zostaje w aucie na tydzień. Niezadowolony wladował się do kabiny i ruszyliśmy. Po drodze wysadziłem go niedaleko bazy i sam już ruszyłem w stronę autostrady.
Trasa przebiegała gładko, obyło się bez stau, do portu w Rostocku dojechałem mniej-więcej tak jak sobie zaplanowałem. Ustawiłem się na parkingu i czekałem na prom w ciekawym towarzystwie dwóch DAFów, jeden przewoził jacht, a drugi zepsute silniki do samolotu.
Podróż promem była krótka, ledwo się obejrzałem i Dania. Zjechałem z promu, szybki meldunek do firmy i dzida dalej.
W Kopenhadze zawitałem na wieczór. Przed miastem trochę się zatłoczyło, ale zaraz był mój zjazd i bez problemu dojechałem na miejsce rozładunku. Wszystkie rampy o dziwo były puste, więc nie musiałem czekać i zdjęli mnie od ręki. Potem niestety kazali spadać, a najwyższa pora na pauzę, zwłaszcza że o następnym zleceniu ni widu ni słychu. Trochę pokręciłem się po okolicy, już mnie nerw ściskał, bo wszędzie albo nie można, albo brak miejsc. W końcu udałem się pod Ikeę, ustawiłem się jak najdalej się dało. Po chwili przylazł ochroniarz i nawija coś po duńsku(strasznie dziwny język). Podstawowy angielski rozumiał, a okazało się, że myślał, że przyjechałem na rozładunek czy coś, a to nie z tej strony. Po wyjaśnieniu sprawy dał mi spokój, więc mogłem brać się za przygotowanie kolacji, a następnie za sen.
Nockę spędziłem z telefonem przy uchu, czekając na wiadomość o ładunku. Przed snem spodziewałem się, że skoro do 24 nic nie przyszło, to do 7-8 dadzą mi spokój. Nic bardziej mylnego. 4:20 SMS z adresem. No nic, chciał, nie chciał jechać trzeba. Odpaliłem auto, ogarnąłem się, szybkie przygotowanie śniadania i jedziemy. Na miejsce dojechałem niespełna w 20 minut, ale widok wcale mnie nie ucieszył. Wjazd był.. Powiedzmy w remoncie. Żadnych betonowych płyt, rozkopane, błota w cholerę.. Już miałem w głowie wizję jak będzie wyglądał zestaw jak stąd wyjadę i jak ciężko będzie to domyć jeśli zaschnie.
Na terenie samej firmy już elegancka kostka, na załadunek musiałem poczekać chwilę, potem karkołomne cofanie pod drzwi, bo przecież wózkowy nie będzie z towarem po placu jeździł, nawet jeśli auto stałoby metr obok.. Załadowali, odebrałem papiery i ruszyłem.
Towar miał trafić do Lyckeby. Za cholerę nie wiem jak tą nazwę przeczytać. Trasa przebiegła spokojnie, bez korków, żadnych dziwnych lub wartych opisania sytuacji. 246 kilometrów minęło raz dwa. Lyckeby typowa nieduża miejscowość szwedzka. Adres z dokumentów znalazłem bez problemu, ale nie mogło być za prosto. Poszedłem z papierami, wózkowy przegląda, przegląda.. Nie ten magazyn. Bo mają dwa, ten nie ma miejsca na cały ten towar, więc trzeba jechać pod miasto do drugiego. Krótkie westchnienie, powrót do kabiny w deszczu i jedziemy szukać.
15 minut i jest. Tylko jest też mały problem, zamknięta brama. Przerwa na śniadaniowa, cudownie.. Nawet auta nie było gdzie postawić, więc zjechałem na trawę, awaryjne i nadzieja żeby nikt się nie przyczepił przez te 40 - 50 minut.
Przyczepić nikt się nie przyczepił, bramę otworzyli, od razu pod rampę i rozładunek. Jakiś młody łepek, chyba dopiero się uczył, bo tak manewrował tym wózkiem, że zacząłem obawiać się o naczepę, żeby nic tylko nie zarysował, bo ja po głowie za to dostanę. Trochę to zajęło, ale koniec końców udało się i mogłem jechać po następne zlecenie, które zastałem na telefonie po powrocie do kabiny.
Tymczasem u mnie przez ostatnie 2 nocki ganianie z mrożoną rybą do portu. Praca niby lekka, ale nużąca na trasach Skandynawii, do tego to oczekiwanie na zrzutkę w porcie.. Szkoda gadać. W końcu trafił się kurs do Polski, dokładniej do Wrocławia. Mega zadowolony z powrotu do ojczyzny załadowałem towar w niejakim Nybro. Niestety na terenie zakładu panował surowy zakaz robienia zdjęć, więc załadowałem i ruszyłem w stronę portu. W Karlskronie byłem przed promem, śpieszyłem się, bo prom odpływa tylko 2 razy dziennie, więc ewentualne spóźnienie byłoby dramatem. Standardowo w promie kolejka na statek, po godzince wjazd na pokład, ustawianie się, składanie lusterek, zabezpieczenie papierów, auta, dokumentów i dopiero gdy kolejne zestawy zastawiły moje auto, mogłem spokojnie udać się na pokład. Podróż trwała około 12 godzin, w Gdyni byłem po północy.
Zjechałem z promu, potem kolejka do wyjazdu, wlot na A1 i podróż tą trasą aż za samą Łódź. Muszę przyznać, że dziwię się, bo na trasie za wiele ciężarowych nie było, a przejazd jakoś strasznie drogo nie wyniósł. Można sobie odliczyć stres związany z jazdą między lasami na polskich krajówkach, gdzie nie wiadomo co czeka cię za następnym zakrętem..
Ja w każdym bądź razie wygodnie dotarłem aż za Łódź, gdzie wbiłem się na krajową 8, która miała zaprowadzić mnie aż do celu podróży. Parenascie kilometrów przed Wrocławiem zjechałem na krótką pauzę na niewielkiej stacji. Nieśpieszny hot dog na stacji, kawka na lepsze samopoczucie i jedziemy dalej. Przed Wrocławiem małe roboty drogowe, które po 5 nie stanowiły problemu i dojeżdżałem do miasta.
Rozładunek miałem niemalże za Wrocławiem, w końcu w gąszczu firm odnalazłem swój adres. Wjechałem na teren firmy, poszedłem z papierami, niestety od pani za okienkiem dowiedziałem się tylko tyle: "stanąć z boku, nie przeszkadzać i czekać!" No cóż, zgodnie z zaleceniami ustawiłem się tak, aby nikomu nie przeszkadzać i czekamy.. Trochę to zajęło, ale o tym w następnej trasie.
Wrocław - Berlin
Niestety Polska pozostawiła po sobie niesmak, na rozładunek czekałem.. 13 godzin. Tak, 13 godzin. Między czasie dostałem 2 telefony od spedytora z propozycją kolejnego zlecenia, ale niestety za każdym razem rozmowa kończyła się zwrotem "Jeszcze nie zrzucili, bez szans." No cóż.. Między czasie zadzwonił szef z informacją, że kończy się przegląd naczepy, więc na pusto lub nie, mam zjeżdżać na bazę. W sumie mnie to ucieszyło, bo oznaczało to co najmniej dzień wolnego.
W końcu udało im się zrzucić towar, załadunek miałem na sąsiedniej firmie, tam poszło już znacznie szybciej. Przy okazji dużo nasłuchałem się o wcześniejszej placówce, że same nieroby i niedługo padnie. Nikomu źle nie życzę, więc mam nadzieję, że tylko wymienią pracowników, by firma lepiej operowała.
Trasa przebiegała spokojnie, po tylu godzinach stania byłem głodny kilometrów, więc mijały one nie wiadomo kiedy. Na granicy polsko - niemieckiej zatrzymałem się na przedwczesną pauzę na sentymentalne zdjęcie i szybką szamkę, bo przycisnął mnie głód(tym razem z żołądka ).
Dalej poszło już z gładka, żadnych wypadków, niepotrzebnych niespodzianek. Zajechałem na bazę, pilotem otworzyłem bramę, ustawiłem auto na wolnym miejscu blisko warsztatu, pozabierałem swoje rzeczy i poleciałem do swojej osobówki. Naczepa ma przejść przegląd, autko malutkie modyfikacje, mam nadzieję, że nic między czasie mi nie popsują, nie pobrudzą. Tymczasem ja udaję się na zasłużone wolne.
Przyszedł czas na powrót do pracy, nie ma za dobrze . Wróciłem na bazę, autko wypicowane, spoilery wymienione, ledy na nie założone, byłem zadowolony. Nie było jednak nigdzie mojej naczepy, miała przecież mieć tylko podbity dowód.. Szef kazał wyjechać z warsztatu i podjechać na przód. Szefo każe, Paweł robi. Z przodu czekały 2 naczepy, jedna burto-firanka Schwarzmullera i chłodnia lamberta. Szczerze miałem nadzieję na chłodnię, bo zima idzie, a z nią mróz i śnieg, więc wizja rozwijania firany, rozkładanie burt wywołała u mnie dreszcze.. No i niestety stało się. Szef kazał podpiąć Schwarzmullera. Podpiąłem i od razu dostałem zlecenie. Tym razem do Francji, pod Paryż.
Na załadunku marzyłem o załadunku chociaż tyłem, nie jak na złość kazali otwierać bok. No cóż.. Otworzyłem, załadowali, pospinałem towar pasami, burty zamknąłem, firanka zasunięta, można w końcu ruszać.
Trasa przebiegała spokojnie, do czasu. Pod Hannoverem był jakiś wypadek i oczywiście wszystko stoi. Objechać nie ma jak, bo za dużo nadrabiania, a i drogi niepewne, bo zaczął padać deszcz, a na zewnątrz pokazywało -1. Chwilę człapałem się w korku, czas jednak cały czas leciał, więc na zjechałem na najbliższą stację by wykręcić 45. Miejsc oczywiście brak, udało mi się zaparkować przy wjeździe, akurat jakiś Litwin z lawetą wyjeżdżał, to wbiłem się na jego miejsce.
45-tka minęła szybko i wróciłem na trasę. Korek trochę zelżał, nadal jednak nie było to jakieś zabójcze tempo. Po godzinie śmigałem już pełną prędkością w stronę Belgii. Marznący deszcz dawał się we znaki, na poboczu co raz to stłuczka, to ktoś o barierki się obił, na szczęście bez poważniejszych incydentów. Nocą chciałem dojechać do Belgii i ten plan wypalił. Długa pauza wypadła mi kilkanaście kilometrów za granicą z Belgią. Zaczynało świtać, było coś po 8, więc miejsc już było zdecydowanie więcej. Ustawiłem się, firanki zasłoniłem i poszedłem w kimę.
Obudziłem się po 6 godzinach, ogarnąłem się, zrobiłem obiadek, obejrzałem 2 odcinki serialu i można było ruszać dalej. Do samego Paryża szło już gładko, po drodze zadzwonił kolega z firmy, powiedział że widział mnie jak wjeżdżał na autobanę i mógłbym poczekać za bramkami na niego to kawałek razem podlecimy. Tak też zrobiłem, zapłaciłem na bramkach, zjechałem na parking i w lusterku patrzyłem kiedy przyjedzie ten gałgan . Razem kilometry leciały trochę szybciej, w końcu kolega zjechał na Rounen, a ja leciałem dalej prosto na Paryż.
Pod firmą pojawiłem się po 22 i jak na złość okazało się, że nie mają nocnej zmiany, więc nie ma wyjścia i trzeba czekać do rana. Znalazłem jakiś parking niedaleko, większość to auta osobowe, ale ustawiłem się obok jakieś naczepy, zostawiając miejsce tak, aby ktoś mógł spokojnie się podpiąć i odjechać. Zjadłem kolacyjkę, posiedziałem trochę na necie na laptopie i poszedłem w kimę.
Z rozładunkiem w Paryżu trochę się zeszło, musiałem postać 16 godzin czekając na zrzutkę, więc słabo. Zdjęli mnie wieczorem, od spedytora dostałem wiadomość, że załadunek mam 20 kilometrów dalej, a stawić mam się po 4.
Zgodnie z planem po 4 byłem pod firmą, zdziwiła mnie ilość zestawów w okolicy i jak gdyby nigdy nic poszedłem sobie bokiem pod samą bramę, bo byłem pewien, że taka kolejka jest do jakiegoś innego oddziału czy coś.. Niestety nie była. No cóż, kulturalnie wycofałem na koniec kolejki i czekałem.. Godzinę, dwie.. Kolejka powoli sunęła się do przodu.. Trzy, cztery godziny, siedem.. I w końcu byłem pierwszy w kolejce do rampy.. Makabra. Wynudziłem się za wszystkie czasy chyba.. No cóż w końcu ruszyłem w stronę Bremy.
Pierwsza godzina..
Trzecia..
Siódma..
W końcu się udało!
Trasa przebiegała spokojnie, na granicy belgijsko - niemieckiej stanąłem na krótką pauzę i dalej autostradą w głąb Niemczech. 90 kilometrów przed celem skończył się czas, zjechałem na stację, grzecznie ustawiłem się tak, aby nikomu nie wadzić i nikt nie musiał mnie budzić bo coś i poszedłem spać.
Z rana(ok. 12) szybki prysznic, wcześniejszy obiadek żeby jakoś załagodzić brak śniadania i ruszyłem dalej. Do celu niedaleko, dojazd całkiem prosty, na załadunek wzięli mnie od razu. Co prawda musiałem trochę się nagimnastykować, bo jakiś ciul zostawił swoją naczepę, a miejsce do manewru utrudniał mi płotek, ale trochę się wykręciłem i jakoś poszło. Szkoda tylko, że po szybkim rozładunku kazali mi wyjeżdżać, nie dali nawet poczekać na podpisane papiery.. "Bo nie ma miejsca, a następni już w kolejkę się ustawiają".. Ta jasne. No nic, wyjechałem za bramę, za bramą prosto na pobocze i polazłem z buta po papiery. Po odebraniu papierów udałem się na pobliski parking, gdzie czekałem na wiadomość o następnym zleceniu.
Wiadomość o kolejnym załadunku nadeszła szybko, przy okazji w SMSie napisane było, że po następnym zleceniu mam zjeżdżać na bazę, co oznaczało, że prawdopodobnie będę przesiadał się na młodszy zestaw!
Z trasy tylko zdjęcie z rozładunku, spieszyłem się, nowe auto jednak mocne przeżycie .
I na koniec film, który zrobiłem "na test" żeby zobaczyć czy jeszcze jest we mnie "to coś" do filmów, chyba najgorzej nie wyszedł, już powoli szykuje kolejny
Do zobaczenia, hej, cześć!